Odsłony: 4446

Kot informatyk :DPocząwszy od czasów starożytnych ludzie w różny sposób umiejscawiali w swoim życiu zwierzęta. Udomowienie bowiem pociągnęło za sobą coraz ściślejsze zależności, jak również więzi, naturalne zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt.
Wraz z rozwojem cywilizacji i uprzemysłowienia niektórzy z nas zaczęli sobie uświadamiać, że oczywistym jest, iż świat nasz bez zwierząt istnieć nie może, ale także zaczęło coraz jaśniej nam się ukazywać, że wiele z nich tak dalece zrosło się z naszym bytem, iż one same i ich rola w życiu ludzkim zmieniała się wraz z nami, zaś człowiek byłby w jakiś sposób niepełny bez swoich biologicznych pobratymców.

Przy tym, dopóki pozostajemy w kręgu klasyfikacji typowo biologicznej, nie mamy żadnych wątpliwości, nie ulegamy wahaniom, ani uczuciom - prosta typologia dostarcza nam konkretnych odpowiedzi: zwierzę jest zwierzęciem, a człowiek - człowiekiem (w wąskim oczywiście określeniu gatunku homo sapiens). Natomiast "problem" zaczyna się natychmiast, gdy tylko wyjdziemy poza owe ścisłe kategorie biologiczne, kwalifikujące poszczególne osobniki do określonych gatunków.

Gdy bowiem mamy "otwartą głowę" i potrafimy spojrzeć niezależnie od wpojonych nam "ramek klasyfikacyjnych", to dostrzegamy, że już w sferze fizjologii, czyli działania i reakcji biochemicznych organizmów, te ostre, typologiczne granice zaczynają się zacierać. Na przykład świnie mają niemal identyczny metabolizm jak człowiek - dlatego insulina jest identyczna u nich i u nas, a na skutek stresu świnie częściej umierają na skutek zawału serca, niż ludzie. U psów, kotów, krów, świnek, koni, ptactwa, rybek czy chomików i innych żywych stworzeń, stosuje się w znacznej większości te same leki, co u człowieka, a to oznacza, że z jednej strony mamy podobne problemy i zagrożenia, a z drugiej podobnie reagują nasze organizmy i dlatego można owe przypadłości tak samo leczyć. Tu warto od razu zwrócić uwagę, że mając podobne problemy zdrowotne, czy fizjologiczne, zwierzęta cierpią fizycznie tak samo jak my, odczuwają taki sam ból i inne dolegliwości, a także złoszczą się, gdy cierpienia odbierają im zdolność swobodnego ruchu, smutnieją, a nawet stają się apatyczne, gdy dokucza im ból lub inne przypadłości.

To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej. Jeszcze więcej bowiem podobieństw zobaczymy, gdy bliżej przyjrzymy się funkcjom fizjologicznym i psychicznym, zwłaszcza u ssaków - czy to morskich, czy latających, czy lądowych, wliczając w to oczywiście człowieka.

Przez ostatnie dziesięciolecia nauka rozwinęła między innymi pojęcia inteligencji, kiedyś uważanej jedynie za umiejętność logicznego rozwiązywania problemów, a obecnie wskazywanej zarówno w rodzajach inteligencji (np. emocjonalna, ruchowa, językowa, analityczna), jak i w stopniach jej rozwoju, bądź też w umiejętności skutecznego wykorzystania własnych słabych i mocnych stron dla pożytku swojego i otoczenia. Nadal jednak jeszcze inteligencja - choć nie ma wątpliwości, iż istnieje i coraz więcej o niej wiemy - u zwierząt jest przede wszystkim trudna do zmierzenia i oceny, gdyż naukowe podstawy zoopsychologii w zasadzie ciągle jeszcze się tworzą, postępując niejako za swoją "starszą siostrą" (psychologią człowieka), zaś główną barierą jest komunikacja między zwierzętami i ludźmi, co często wymaga nie tylko odmiennych metod badań, ale też zmiany podejścia do zjawisk psychicznych zachodzących w świecie zwierząt.

Nie mniej, im dalej i głębiej będziemy wnikać, tym jaśniej okaże się, że człowiek w gruncie rzeczy różni się od zwierząt tylko dwiema zasadniczymi kwestiami (dalej pomówimy o trzeciej czasem wymienianej): 1) mową o dużym stopniu skomplikowania oraz 2) zdolnością abstrakcyjnego myślenia. Są to cechy, dzięki którym - jak wskazuje antropologia - ludzie tworzą kulturę. I jakkolwiek by to zabrzmiało dla niektórych z Nas, można tu postawić pytanie: czy wobec tego niemowlę jest człowiekiem? Nie posiadło przecież jeszcze ani jednej z powyższych umiejętności. Jego reakcje i zachowania identyczne są jak u wszystkich innych młodziutkich ssaków. Ba! Nawet uczuciowo i psychicznie nie odbiega od innych młodych!
Dalszy jego rozwój przebiega również bardzo podobnie, jak w przypadku innych ssaków, gdyż nie tylko człowiek ma zorganizowany system porozumiewania się między jednostkami. Młodziutki człowieczek komunikuje się więc na takim samym poziomie, jak porozumiewają się zwierzęta - początkowo są to proste sygnały od kwilenia do płaczu, słabo skoordynowane ruchy, które świadczą o poziomie dobrostanu w danej chwili, potem już bardziej zaawansowane, jak odpowiednio modulowany i dobrany głos, gest, czy zachowanie. Różnice zaczynają być widoczne dopiero po ok. 3-cim roku życia dziecka, ale nadal dziecko ludzkie od innych ssaków odróżnia wyłącznie lepiej rozwinięty organ mowy, choć każdy kto ma dzieci wie, że niektóre z nich zaczynają mówić nawet ok. 4-go roku życia (co niekoniecznie świadczy o zaburzeniach rozwoju) i mówimy tu o rozwoju komunikacji, (czyli także porozumienia niewerbalnego), nawet gdy będzie to język migany lub podobny. Można dodać do tego dwunożny chód, nie jest on jednak wyjątkiem w przyrodzie, a ponadto w tym wieku jest on często dzielony z poruszaniem się na czterech kończynach, a nawet pełzaniem. W ślad za tymi obserwacjami nieuchronnie musi się tu więc nasunąć pytanie: a jeśli człowiek nie rozwinie zaawansowanej mowy (a tak się przecież zdarza) lub/i nie rozumie mowy albo nie opanuje stałego dwunożnego chodu, to "czy" i "czym" różni się od zwierząt?

Dłoń - człowiek i szympansW dalszych procesach rozwojowych człowieka pojawia się wspomniane wyżej inne usprawnienie, które potrafi on lepiej wykorzystać niż inne ssaki: przeciwstawny kciuk, pozwalający na bardzo precyzyjne manipulowanie narzędziami. Wiemy oczywiście, że nie tylko ludzie go mają i nie tylko ludzie używają narzędzi. Są to cechy właściwe także małpom, przede wszystkim człekokształtnym (choć nie tylko im, bo i - przykładowo - misie Koala taki mają), jednak człowiek od pewnego etapu rozwoju potrafi manipulować dłonią zdecydowanie bardziej precyzyjnie, niż one, co zawdzięcza m.in. zmodyfikowanej w stosunku do innych gatunków formie dłoni i nadgarstka oraz bardziej rozbudowanej korze mózgowej. Nie mniej, zanim to nastąpi, dziecko ludzkie posługuje się dłońmi często mniej sprawnie od młodziutkich małpeczek. Dopiero w wieku 6-7 lat dłonie ludzkie zaczynają nabierać precyzji, ale nadal i dość długo jeszcze, nie są w pełni zręczne. Oczywiście i tu pojawi się pytanie: czy wobec tego, że niektórzy ludzie nie mają zdolności precyzyjnego posługiwania się dłońmi, różnią się w tym względzie od zwierząt?

Młody człowiek nie różni się także psychicznie i uczuciowo od innych ssaków, a nawet większość kręgowców. U każdego ssaczego dziecka (ale także u wielu innych kręgowców) występuje tzw. przewaga psychicznego pobudzania nad hamowaniem i dopiero w toku socjalizacji (wychowania) uczy się ono, że można i trzeba wyhamowywać emocje, reakcje, impulsy. Każdy ssak demonstruje - a to znaczy, że odczuwa! - przywiązanie, które jest właściwe również dla ptaków. Niektóre zwierzęta tworzą więzi na całe życie (czego brak niejednemu człowiekowi), a po śmierci partnera pozostają samotne do końca. U niemal wszystkich kręgowców (ryby, płazy, gady, ptaki, ssaki) obserwuje się demonstracje złości, radości, przyjemności, smutku, tęsknoty, strachu. Wszystkie wykazują także umiejętności zabawy oraz nauki i zachowania społeczne, a także objawy cierpienia i to nawet w długich okresach. A to oznacza, że odczuwają one emocje - będące przejawem swoistej inteligencji - a nie tylko ból, który jeszcze do niedawna był uważany za reakcję wyłącznie chemiczną/fizjologiczną, czy strach, uważany dotąd za reakcję instynktowną. Ponadto zwierzęta z pewnością odczuwają cały wachlarz emocji, jednak my nie zawsze potrafimy je odczytać.
Przykładowo: mało kto wie, że psy "wysyłają" tzw. sygnały uspokajające, co "wtajemniczonym" pozwala na łatwiejsze porozumiewanie się z nimi. Psy nie tylko więc odczuwają strach, czy złość i potrafią je w określony, zawsze taki sam, wspólny dla całego gatunku sposób okazać (także z całym wachlarzem odcieni od zdenerwowania, do furii!), ale również potrafią uspokajać zdenerwowanego czy wystraszonego pobratymca!
Delfiny, w zależności od tego w jakiej strefie ziemskiej żyją używają odmiennych języków - analogicznie do różnych języków ludzkich, a naukowcy z uniwersytetu w Zurichu zbadali, że sikorki (te małe ptaszki, które tak dobrze znamy) w swoim języku porozumiewania się stosują reguły gramatyczne! Musimy zatem przyjąć do wiadomości, że zwierzęta mają rozbudowany system komunikacji, jednak my nie potrafimy go odczytać, zupełnie tak samo jak np. języka miganego, będącego znacznie uproszczonym systemem znaków w stosunku do języka mówionego, a mimo to umożliwiającego porozumiewanie się osób z uszkodzeniem słuchu!

PodobieństwoRozwijająca się psychologia zwierząt dostarcza nam coraz szerszej wiedzy w tym względzie, dzięki czemu powstał niedawno nowy zawód - którym i ja się szczycę - psychologa zwierząt. (Pierwotną nazwą był "behawiorysta", od ang. behavior - zachowanie. Kojarzono go przez to jednak z "programowaniem odruchów" stosowanym tylko w jednym z kierunków psychologii, nazywanym behawioryzmem, podczas gdy nauka i zawód psychologa obejmuje całą sferę życia psychicznego zwierząt, podobnie jak u człowieka. Wycofano się więc z tej nazwy na rzecz psychologa zwierząt lub krócej: zoopsychologa).

Doświadczenia osób pracujących ze zwierzętami wskazują, że języka zwierząt można się nauczyć, choć bardziej przypomina to uczenie się Piętaszka oraz metodą prób i błędów, niż prawdziwą naukę, bo brak jest np. podręczników. To nie zmienia postaci rzeczy, że komunikacja ze zwierzętami jest możliwa i istnieją już zapisy umożliwiające szybszą naukę owego "obcego" dla nas języka. Są one uzupełniane i być może z czasem opracowane zostaną podręczniki, podobne jak te umożliwiające naukę alfabetu Braille'a (dla osób niewidzących), alfabetu Lorma (dla osób głuchoniewidomych), czy wspomnianego już języka migowego. Jednocześnie różnice "językowe" między poszczególnymi gatunkami zwierząt są na tyle duże, że powoli zaczynają się zarysowywać wśród zoopsychologów specjalizacje - jedni lepiej znają język koni, inni psów, itd., choć oczywiście istnieją pewne wspólne elementy, obejmujące razem psychikę człowieka i zwierząt (dlatego studia z zakresu zoopsychologii wymagają podbudowy nauk społecznych lub weterynarii). Znamy jednak przecież to zjawisko, bo nikt nie jest w stanie opanować wszystkich języków świata i jedni ludzie znają doskonale język angielski, inni niemiecki, francuski, czy nawet szczególnie obce dla naszego obszaru geograficznego japoński, chiński, hindi, wraz z ich licznymi odmianami.

Wracając do zachowania ssaków należy powiedzieć, że takie same pytania jak powyżej odnośnie różnic między dzieckiem ludzkim a dziećmi zwierząt nasuwają się w odniesieniu do ludzi z niepełnosprawnością intelektualną (dawniej nazywaną niedorozwojem umysłowym), bądź z otępieniem, z uszkodzeniami ciała i mózgu, czy pozostających w śpiączce. Jakkolwiek możemy emocjonalnie lub intuicyjnie inaczej to odbierać, to jednak rozum i logika prowadzi nas do pytania: kiedy w owym dwunożnym ssaku "pojawia się" albo może "zanika" człowieczeństwo?

Zwierzęta i teologia?

W dyskusjach tego rodzaju, na poparcie tezy, iż człowiek jest istotą wyższego rzędu niż inne (i dlatego ma prawo np. zabijać bez konsekwencji), często sięga się do argumentów poza naukowych: "tak było zawsze, od zarania dziejów", "na to wskazuje istnienie u człowieka - przeciwnie, jak u zwierząt - moralności i etyki", a bywa, że słyszymy iż "Bóg dał ludziom zwierzęta, by z nich korzystali". Są to jednak argumenty tyleż "prywatne" (wynikające z indywidualnego pojmowania świata, a nie dowodzone naukowo), ile stosunkowo łatwe do obalenia, choćby odwołaniem do znanych każdemu przypadków niepełnosprawności, śpiączki, czy wskazanego wyżej etapu rozwoju, kiedy to człowiek niczym - poza zewnętrzną formą - nie różni się od reszty ssaczego świata.

Nie mniej warto tu także - wobec doniosłej roli religii przez długie wieki, we wszelkich dziedzinach życia - wskazać lub przypomnieć, że promowany przez niektóre religie pogląd, iż "zwierzę nie ma duszy" pochodzi od... Kartezjusza (a NIE z Pisma Świętego, czy innych ksiąg natchnionych). Porównywał on organizmy zwierząt, tak samo jak i ludzi, do maszyn(!), bowiem oddzielił od siebie "rzeczywistość cielesną" (fizyczną) od "rzeczywistości zmysłowej" i od "danych zmysłowych", które – jego zdaniem – mogą być zawodne (czyli wnioskowanie z tego, co widzę lub słyszę, albo czuję węchem bądź dotykiem jest bardzo zawodne i prowadzi do błędów). Było to jednak TYLKO jego przekonanie - filozofia, którą stworzył.
Tomasz z AkwinuPodobnie we wcześniejszych (XIII w.) pracach Tomasza z Akwinu, który wywarł największy (trwający do dzisiaj) wpływ na religie - katolicką oraz inne z niej się wywodzące - spotykamy się z poglądem, który Akwinita zaczerpnął wprost z filozofii... Arystotelesa. To Arystoteles, starożytny, grecki filozof (a nie Biblia!) twierdził, że zwierzęta posiadają duszę (gr. psyche), ale jest ona odmienna od ludzkiej. Dusza zwierzęca bowiem to tzw. dusza zmysłowa, która – w przeciwieństwie do ludzkiej duszy rozumnej – sama z siebie nie spełnia żadnych, jej tylko właściwych czynności, a skoro tak, to nie ma też samoistnego istnienia (bez ciała). Tomasz jednak odmiennie od Arystotelesa definiuje i przedstawia duszę ludzką jako formę doskonałą, a przez to nieśmiertelną (taki pogląd wyznawał z kolei Platon). Grecka filozofia i kontynuatorzy myśli Arystotelesa oraz Platona niewątpliwie wywarła duży wpływ na chrześcijaństwo, choćby dlatego iż Grecy byli jedną z największych nacji, które tworzyły kościół wczesnych wieków.
Wracając jednak do "duszy" warto zauważyć, że sam Kartezjusz był niekonsekwentny - patrząc na to z dzisiejszego punktu widzenia - bowiem stwierdzając "Cogito ergo sum" (myślę, więc jestem), gdy poszukiwał nie budzących wątpliwości podstaw wiedzy, uznał fakt myślenia za niepodważalny, a w konsekwencji także pewne - według niego - jest istnienie podmiotu myślącego. Na tym Kartezjusz oparł istnienie wiedzy pewnej (tzn. nie budzącej wątpliwości). Jeśli więc myślenie prowadzi do wiedzy nie budzącej wątpliwości, to zwierzęta ową wiedzę także tworzą. Błąd ten, czy też wewnętrzna sprzeczność jego poglądów, pokazuje jak bardzo to, co powszechnie uznaje się za pewnik wpływa na sposób myślenia i postrzegania świata nawet przez czołowych myślicieli, a przecież właśnie takim powszechnie uznawanym pewnikiem było w czasach Kartezjusza (i niestety nadal przez wielu jest uznawane) przekonanie, że zwierzęta to "głupie bydlęta". 

W Księdze Rodzaju czytamy natomiast, "Uczynił tedy Bóg zwierz ziemski według rodzaju swego" oraz "stworzył tedy Bóg człowieka", oba "rodzaje" zostały stworzone w identyczny sposób i oba rodzaje nazwane zostały "duszą żywiącą", tzn. duszą ożywioną lub żyjącą, bardziej współcześnie mówiąc (Biblia Gdańska, 1,24-27). A następnie „błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się, i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię; i czyńcie ją sobie poddaną; i panujcie nad rybami morskimi, i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkim zwierzem, który się rusza na ziemi" (Biblia Gdańska, 1,28). Cała rzecz w tym, jak rozumiemy słowo „panowanie”. Czy można widzieć w nim usprawiedliwienie dla niszczenia i zadawania cierpienia Bożym Stworzeniom? A to tym bardziej, że zaraz potem czytamy: "I rzekł Bóg: Oto dałem wam wszelkie ziele, wydawające z siebie nasienie, które jest na obliczu wszystkiej ziemi; i wszelkie drzewo, na którym jest owoc drzewa, wydawające z siebie nasienie, będzie wam ku pokarmowi. I wszelkiemu zwierzowi ziemskiemu, i wszystkiemu ptactwu niebieskiemu, i wszelkiej rzeczy ruszającej się na ziemi, w której jest dusza żywiąca, wszelka jarzyna ziela będzie ku pokarmowi; i stało się tak.” (Biblia Gdańska, 1,29-30) Tak więc pierwotnie, gdy świat nie znał jeszcze "grzechu", pokarmem dla każdego żywego stworzenia miały być wyłącznie rośliny i nie można wnioskować, że wolą bożą jest zabijanie (wynika ono wyłącznie z grzechu, jaki człowiek ściągnął na świat), a tym bardziej, że jest nią zabijanie masowe i w potwornych warunkach oraz męczarniach, jakie są obecnie udziałem zwierząt(!), podobnie jak "hodowle", będące tylko "obozem przejściowym" do jeszcze większego piekła.
Księga Koheleta mówi wprost: "Bo jednakowy jest los synów ludzkich i los zwierząt. Jak umiera ten, tak umiera i tamto. Wszyscy mają jednakowe tchnienie, a nie ma człowiek przewagi nad zwierzęciem, gdyż wszystko jest marnością" [Biblia Gdańska, Koh, 3:19], a apostoł Paweł w Liście do Rzymian pisze: "Stworzenie bowiem z gorliwym wypatrywaniem oczekuje objawienia synów Bożych. Gdyż stworzenie jest poddane marności, nie dobrowolnie, ale z powodu tego, który je poddał, w nadziei, że i samo stworzenie będzie uwolnione z niewoli zniszczenia do chwalebnej wolności dzieci Bożych. Wiemy bowiem, że całe stworzenie razem jęczy i razem cierpi w bólach rodzenia aż dotąd. A nie tylko ono, ale i my, którzy mamy pierwsze plony Ducha, i my sami w sobie wzdychamy, oczekując usynowienia, odkupienia naszego ciała." [Biblia Gdańska,  Rzym. 3:19-24 // Określenie "stworzenie" (gr.  (η κτισις - czyt. hē ktisis) tłumaczy się także jako: twór, to co zostało utworzone, uczynione, a nawet budynek (w sensie stworzonej konstrukcji). Użycie więc tłumaczenia, jako "ludzkość" nie ma żadnego uzasadnienia - przyp. mój]. 

Katechizm katolicki mówi: „Zwierzęta są stworzeniami Bożymi. Bóg otacza je swoją opatrznościową troską. Przez samo swoje istnienie błogosławią Go i oddają Mu chwałę. Także ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich”. Szkoda jedynie, że "zaraz" dodaje: „Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom”, gdyż nie ma to żadnego oparcia w księgach natchnionych. Jedyną bowiem biblijną różnicą między zwierzętami i człowiekiem jest ta, że człowiek - zdaniem katolików, jak i innych chrześcijan - został stworzony "na obraz i podobieństwo Boga". Pamiętać jednak trzeba, że katechizm to jedynie wytyczne, wskazówki, stworzone przez ludzi dla ludzi - należałoby dodać przez omylnych ludzi, takich którzy ulegają obowiązującym w danym czasie poglądom, jak na przykład filozofii Kartezjusza, czy Tomasza i wielu innym. Zwierzęta w BibliiA to tym bardziej, że Księga Rodzaju wyraźnie mówi, iż zwierzęta zostały ożywione takim samym aktem Boga, jak człowiek, bowiem nephesh (czyt. nefesz) - słowo użyte w Biblii w Księdze Rodzaju - oznacza wspomnianą wyżej "duszę żywiącą", czasem tłumaczone też jako "tchnienie życia", a w przeciwieństwie do roślin, Bóg ożywił najpierw zwierzęta, a potem ludzi, obdarzając je owym "tchnieniem życia" lub - w drugim ww. tłumaczeniu - tylko zwierzęta i ludzie nazywane są "duszą żywiącą".

Warto przy tym zauważyć, że to Grecy (znów!) uznawali rozdzielność duszy i ciała, zaś dla Żyda i chrześcijan pierwszych wieków dusza (żyjąca) była synonimem istoty (w sensie konkretnej jednostki, żywego organizmu) i dlatego istnieje określenie "martwa dusza", czyli istota nieżywa. Tak więc, powołując się na Biblię trzeba być świadomym, iż biblijne dzieło stworzenia zarówno zwierząt, jak i ludzi odbyło się w takim samym procesie - Bóg ożywił je w identyczny sposób. Dlatego zwierzęta bywają nazywane "mniejszymi braćmi" człowieka - jak robił to Franciszek, uznany przez katolików za świętego - czy nawet "starszymi braćmi", jak coraz częściej się je nazywa obecnie, z tego względu, iż pojawiły się one w dziele stworzenia wcześniej, niż człowiek. Wówczas "panowanie" oznaczać będzie NIE wykorzystywanie, a opiekę i pomoc, jaką dobry "władca" obdarza sobie poddanych, a nawet młodsi bracia udzielają starszym.

Spotkałam się też z twierdzeniami, jakoby Biblia negatywnie odnosiła się do trzymania w domu psów, czy hodowli świń. Prawdą jest, że na Dalekim Wschodzie zarówno psy, jak i świnie uznawano za "zwierzęta nieczyste". Nie miało to jednak nic wspólnego z "psami" w Biblii, może poza tym, iż porównywano tam ludzi (podobnie jak dziś) do powszechnie "źle postrzeganych" zwierząt - psy żyły bezpańsko i półdzikie (a więc i zapewne w większości groźne) wałęsały się po miastach, myszkując po śmietnikach, żerując na odpadkach, w tym także na padlinie (przez co uważano, że nie odróżnią one dobrego mięsa od złego), zaś świnie - szczególnie ich mięso - były poważnym zagrożeniem zdrowotnym z uwagi na częste zakażenia groźnymi pasożytami, czego wówczas nie wykrywano. Tego zaś, jak traktowano wówczas psy, możemy się domyślać po słowach: "I rzekł Filistyn do Dawida: Czyż jestem psem, że przychodzisz do mnie z kijem?" [1 Sm 17: 43].
W Piątej Księdze Mojżeszowej (Biblia Tysiąclecia) czytamy: (18) Nie będzie nierządnicy sakralnej wśród córek Izraela ani mężczyzn uprawiających nierząd sakralny wśród synów Izraela. (19) Nie zaniesiesz do domu Pana, Boga twego, zarobku nierządnicy, jak i zapłaty dla psa, jako rzeczy ofiarowanej ślubem. Tak jednym, jak i drugim brzydzi się Pan, Bóg twój.". Psem nazywano więc kogoś (nie coś), kim się gardzi, a Pan się brzydzi. Gdy Żyd chciał kogoś obrazić, używał wyrażenia "pies" (albo świnia), na co wskazuje już samo to, iż ów "pies" został wskazany w zestawieniu z nierządnicami i uprawiającymi nierząd mężczyznami, pobierając za swoje "usługi" zapłatę, czyli z czymś najgorszym. Tak więc Biblia NIE mówi o psach, jako zwierzętach (bodaj tylko 2 razy mówi się o psach jako takich), a o ludziach - poganach - którymi pogardzano lub wrogach (w tym wypadku z okresu wojny między plemionami północy i południa Izraela): "Te słowa Iszbaala wywołały wielki gniew Abnera. Zawołał: Czyż to ja jestem przywódcą judzkich psów? [2 Sm 3:8 /Iszbaal był konkurentem Dawida do tronu Izraela (przyp. mój)/] Judzkie psy? Przywódca? Czy to zwierząt dotyczyło określenie wykrzyczane przez zagniewanego Abnera? Czy też jest to jednak określenie kogoś? Nawet nie znając zbyt dobrze historii Izraela widzimy, że z pewnością nie chodziło o 'przywódcę' stada psów 

Na problem obecnego, powszechnego cierpienia zwierząt zwracali też uwagę współcześni ojcowie kościoła katolickiego - Jan Paweł II, Benedykt XVI, czy Franciszek I. „W ostatnich dziesięcioleciach nauczanie o stworzeniu niemal zniknęło z teologii, niemal nie dostrzegano tego zagadnienia. A teraz widzimy, jakie przynosi to szkody” - mówił Benedykt XVI do księży w Bressanone w sierpniu 2008 r.[1] I dalej: "[...] gdzie słowo Stworzyciela zostało dobrze zrozumiane [...] tam ludzie starali się chronić stworzenie, a nie je niszczyć [...] brutalna konsumpcja stworzenia zaczyna się tam, gdzie nie ma Boga”. Także papież Franciszek I w swojej inauguracyjnej homilii zaakcentował "potrzebę obudzenia chrześcijańskiej troski o całe stworzenie" i często - nawiązując do Franciszka z Asyżu - odnosi się do problemów egzystencjalnych "naszych mniejszych braci". Brak jednak w zasadzie reakcji kościoła w tym zakresie, świadczy o tym, jak głęboko zakorzeniła się kartezjańsko-tomistyczna filozofia w umysłach i obyczajach ludzkich, także tych, którzy pełnią rolę nauczycieli oraz pokazuje, jak wielki opór mają do pokonania rzecznicy praw zwierząt.

Pies w Islamie - zmiany są możliweInna wielka i wpływowa religia, jaką jest Islam uznaje psa za "zwierzę nieczyste", i to do tego stopnia, że nazwanie kogoś psem, jest największą obelgą, a nawet przypadkowe dotknięcie go powoduje konieczność oczyszczenia człowieka, który do tego czasu nie ma prawa wejść do świątyni, a nawet modlić się. Nie ma jednak w Koranie żadnego uzasadnienia, które by akurat psa klasyfikowało, jako "najgorsze zło".
Wiadomo, że Mahomet do niemal wszystkich zwierząt miał stosunek bardzo życzliwy, co było rzadkością wśród Arabów w tych czasach i znane są jego polecenia pomocy psom, zaś koty są ulubionymi zwierzętami Wschodu, a wiadomo skądinąd, że prorok uwielbiał swojego kota, podobnie jak wielbłądzicę i konia. Jednak wszystkim chyba muzułmanom znana jest legenda, jakoby pies pogryzł Mahometa. Także liczba hadisów - anegdot z życia proroka, będących zaraz po Koranie, podstawą prawa szariatu - poświęconych psom jest tak duża, że można mówić o całej, szczegółowo rozwiniętej anty-psiej „doktrynie” Islamu. Złowróżebny, czarny pies, przedstawiany jako wcielenie diabła pojawia się w podaniach hadisów z powtarzalnością nieomal obsesyjną.
W niektórych tekstach Allah (choć to niekoniecznie on, o czym dalej) nakazuje zabicie wszystkich psów. W większości hadisów nakaz ten jest jednak ograniczany do tych o ciemnej barwie. Zakazane jest też "trzymanie psa bez potrzeby" - anioły omijają domostwa, w których trzymane są psy, a wyjątkiem są czworonogi ‘pracujące’, które pomagają człowiekowi w polowaniach oraz psy pasterskie i pilnujące. Ba - nawet za złamanie tego zakazu odejmowane są za to tzw. "qiraty", czyli rodzaj zasług, jakimi jest nagradzany muzułmanin obserwujący pogrzeb i oferujący modlitwę za zmarłego (1 qirat) lub za uczestnictwo w pogrzebie (2 qiraty). Hadisy nauczają też, że modły nie będą ważne, jeśli przed modlącym przejdzie bliżej niż na rzut kamieniem pies lub świnia (a także Żyd, magik lub kobieta ). Fobia przed psami wśród muzułmanów jest tak silna, że w Malezji niewidomemu z psem nie udzielono pomocy i człowiek zmarł na ulicy.

I chociaż niemal wszystkie hadisy nawołujące do nienawiści do psów zostały uznane przez badaczy teologii islamskiej za fałszywe (oczywiście nie tylko one, gdyż jak się okazuje część hadisów powstała dużo później niż podstawowe, prawdopodobnie jako domniemana "konieczność" uzupełnienia prawa), a w całym Koranie NIE ma jednej wzmianki, która mogłaby dać podstawę do tak negatywnego przedstawienia psa w innych pismach kanonicznych, a nawet jest wręcz przeciwnie, to jednak tradycja wynikająca z hadisów jest tak silna, że zrodzone na jej podstawie przesądy przetrwały wieki, a zawarte w nich nakazy i zakazy uformowały przez setki lat i nadal generują odruchy bezwarunkowej pogardy i agresji w stosunku do psów. Podobnie zatem ma się ta sprawa, jak w chrześcijaństwie i katechzmie, choć i w islamskich społecznościach nie brak głosów - często wykształconych religijnych autorytetów - wskazujących na nie-boskie pochodzenie nakazów przeciwnych zwierzętom.

Jeśli więc w jakiejkolwiek religii znajdziemy w pismach nawet największych teologów pogląd, że zwierzęta są po to, by człowiek je wykorzystywał, będzie on wyrazem tylko i wyłącznie ich ludzkich, indywidualnych przemyśleń i/lub konsekwencją obowiązującego (pośród autorytetów danej epoki) poglądu. Dotyczy to w takim samym stopniu katolicyzmu, islamu, jak i innych formacji religijnych, czy filozofii!

O. Hamdi - Teolog (źródło: WikiArt.org)Argument zaś, że tak było "od zarania dziejów" nie ma już dziś żadnej racji bytu. Gdybyśmy bowiem chcieli rzeczywiście trzymać się tego co było, to nadal powinniśmy żyć w namiotach koczowniczych, a nawet może w jaskiniach, biegać z maczugami i polować na dzikie zwierzęta, a jadać uzbierane w lesie korzonki i  odziewać się w skóry. Jest to więc argument - powiedziałabym - rozpaczliwy, na zasadzie, iż "tonący brzytwy się chwyta" i nie ma sensu się nad nim zastanawiać. 

Porzućmy jednak dyskusję o religii, nie każda bowiem nasza Czytelniczka lub Czytelnik jest religijna/y i dla Nich rozważania takie mogą być bezprzedmiotowe.
Należało jednak o tym powiedzieć, gdyż religie panujące w Europie - z których znakomita większość wywodzi się z katolicyzmu - odgrywały znaczącą rolę w kształtowaniu wiedzy (pierwsze biblioteki należały do klasztorów, a większość pierwszych szkół zakładali zakonnicy) i kościół jako instytucja miał jeszcze do niedawna (a w wielu miejscach nadal tak jest) wiele do powiedzenia w codziennym życiu. Podobnie na Wschodzie, pierwsze szkoły były silnie związane z religią, a za przykład może posłużyć Avicenna, czyli Abu Ali Husain ebn Abdallah Ebn-e Sina lub krótko Ibn Sina, perski lekarz, filozof i uczony, uważany za ojca współczesnej medycyny oraz „najsłynniejszego uczonego islamu i jednego z najsłynniejszych uczonych wszech czasów wśród wszystkich narodów świata”. W obu religiach wiodąca rola człowieka oraz jego wyższość (homocentryzm) były i są szczególnie podkreślane, zaś zwierzęta pomniejszane, a wręcz dyskredytowane (jak np. biblijne świnie, w które wchodziły złe duchy, czy pies oraz świnia w islamskich naukach).

Rozwój pozwolił z czasem na oddzielenie nauk od religii (a wręcz i do religii wkroczyło myślenie naukowe) i dlatego wróćmy do rozważań opartych na obserwacjach i dowodach naukowych, które wskazują, że - nie uczłowieczając innych gatunków! - większość cech, które posiada człowiek można przypisać także zwierzętom (i na odwrót) emo O

Czy jednak - w ślad za powyższymi argumentami - zwierzę można nazwać osobą?

Typy ludziNaturalne jest dla nas, że przez myślenie, analizowanie, wyciąganie wniosków, odczuwanie i okazywanie uczuć oraz myśli demonstrujemy inteligencję emocjonalną oraz umysłową, określone i charakterystyczne dla każdego z nas sposoby postępowania, czy rozwiązywania problemów. Demonstrujemy tym, że jesteśmy określoną osobą - odrębną od innych z charakterystycznym tylko dla nas zespołem cech. Dlatego wcześniej używane określenie charakter zostało zastąpione przez szersze pojęcie, jakim jest osobowość. To właśnie ten zespół cech decyduje o tym, kim jesteśmy (jaką jesteśmy osobą). Dlatego łatwo nam odróżnić inteligencję Ensteina od nie mniejszej z pewnością inteligencji Johna Tolkiena.

Ostatnie lata charakteryzują się intensywnym rozwojem badań nad psychologią człowieka, co wzbudziło też zainteresowanie funkcjami psychicznymi naszych biologicznych pobratymców oraz podsyciło szybki rozwój psychologii zwierząt. Obecnie są to nie tylko studia kliniczne, gdyż dysponujemy coraz doskonalszymi metodami badań neurofizjologicznych i neuroobrazowych. Wyniki tych prac przekładają się na lepsze rozumienie procesów psychicznych oraz mechanizmów powstawania zaburzeń, a tym samym wpływają na poprawę metod diagnostycznych i terapeutycznych jakimi dysponują specjaliści. I coraz częściej dotyczy to także zwierząt. Nauka potwierdza więc to, co do niedawna było tylko teorią, wynikiem obserwacji i doświadczeń. Zwierzęta - podobnie jak my - myślą, analizują, wyciągają wnioski, uczą się, odczuwają i okazują uczucia oraz myśli. Różnią się od siebie pod tym względem podobnie jak ludzie i każde z nich wykazuje sobie tylko właściwy "charakter". Można więc w całym stadzie - podobnie, jak w grupie ludzi - odróżnić jedno zwierzę od drugiego, a nawet określić je dokładnie (np. z imienia, które nadajemy zwierzętom) i to nie tylko po wyglądzie, ale także po zachowaniu. Ba! One same, między sobą odróżniają poszczególne osobniki i do każdego podchodzą indywidualnie! I kto wie, może także nadają im własne imiona?  

A mimo tak daleko idących podobieństw z uporem odmawiamy zwierzętom wszelkich praw i nadal mówi się często: "to TYLKO zwierzę"!
I takie "skażenie" myślenia zadomowiło się w każdej dziedzinie życia człowieka, na wzór kartezjańskiej „maszyny” - która choć wyje przebijana drutami - nie cierpi, gdyż nie ma duszy. Pogląd ten jednak można było uznać za prawdziwy przy stanie wiedzy z XVII wieku, czyli ponad 370 lat temu, gdy żył i tworzył Kartezjusz, ale nie przystaje on w żaden sposób do wykształconego człowieka ery kosmosu i Internetu! Niektórzy więc ludzie, dostrzegając to, naciskają na zmiany w tej dziedzinie na tyle mocno, że - przykładowo - rząd Indii uznał delfiny za „osoby inne niż ludzkie” (non human person), na Balearach małpom człekokształtnym przyznano takie prawa do ochrony, jak ludziom, a organizacje prozwierzęce stworzyły Great Ape Project (dosłownie: Projekt Wielkich Małp) – międzynarodową organizację, która domaga się podstawowych praw (prawa do życia, wolności i zakazu tortur) dla wielkich małp człekokształtnych.

Noworodek i matka w śpiączce (Źródło: kobieta.onet.pl)

Intuicyjnie jednak większość ludzi nadal skojarzy osobę z... człowiekiem. Homocentryzm jest nadal charakterystyczny zarówno dla większości nauk, w których uznaje się wyższość człowieka jako istoty mówiącej, wytwarzającej precyzyjne narzędzia i kulturę, jak i duchowego, gdzie - jak wspomniano - człowiek jako jedyny jest stworzony "na obraz i podobieństwo Boga". Określenie osoba jest więc też językowym synonimem słowa człowiek i zarówno w literaturze, jak i w mowie potocznej, codziennej, przypisane jest do człowieka.

Czy jednak sama nazwa rzeczywiście opisuje istotę (przedmiotu, zwierzęcia, człowieka)? Czy nazwanie kogoś świnią lub psem oznacza, że jest on rzeczywiście świnią lub psem? A czy nazwanie kogoś człowiekiem oznacza cokolwiek więcej, niż jego byt fizyczny bądź przynależność do określonego gatunku biologicznego? Inaczej mówiąc: czy określenie człowiek wychodzi poza biologiczną klasyfikację, a  więc na przykład: czy nazwa gatunku homo sapiens (człowiek myślący) rzeczywiście i zawsze oznacza 'człowieka myślącego'?

I znów powracamy do pytania: kiedy w dwunożnym ssaku klasyfikowanym jako homo sapiens "pojawia się" albo może "zanika" człowieczeństwo? Inaczej mówiąc: czy byt ludzki oznacza ludzką świadomość? A jeśli tak - to czy każdy człowiek, który istnieje (czyli stanowi ów byt) jest świadomy? A dalej - czy każdy człowiek jest świadom tego, że jest człowiekiem (np. dziecko, człowiek w śpiączce, bądź z uszkodzonym mózgiem)? A może odwrotnie - posiadanie świadomości decyduje o tym, czy nazwiemy kogoś człowiekiem (i jak nazwać w takim razie kogoś, kto jest tej świadomości pozbawiony)?

Pytania te prowadzą do jednoznacznych stwierdzeń, iż NIE każdy człowiek jest "świadomym bytem", NIE każdy posiada świadomość i NIE każdy jest człowiekiem myślącym. Jednocześnie nauka wykazała już, że zwierzęta mają świadomość istnienia, a także zdają sobie sprawę z odrębności własnej i innych, odróżniają i rozpoznają nie tylko gatunki, ale także wiek, płeć, stan zdrowia, liczbę i wiele innych cech, a zdolności te świadczą o tym, iż posiadają one świadomość! Mało tego - zwierzęta potrafią dostosować swoje postępowanie do każdego osobnika (inaczej traktować jednego osobnika, a inaczej drugiego, zarówno własnego, jak i obcego gatunku), używać innych sygnałów, a nawet przekazywać swoje uczucia lub spostrzeżenia innym członkom stada. Przykładowo krowa potrafi rozpoznać i rozróżnić - inaczej traktować - nawet 100 członków swojego stada, a także przekazać informacje o zbliżającym się zwierzęciu, czy człowieku i - jakby tego było mało - jest to informacja mówiąca o tym, jakie to jest zwierzę lub człowiek! Kot inaczej miauczy do każdego z domowników i jeszcze inaczej do każdego zwierzęcia, z którym się styka, a dodatkowo stwierdzono towarzyszące temu różnice w rodzajach spojrzeń, czy w poruszaniu się, a nawet w wyglądzie. NIE jesteśmy więc jedyną świadomą istotą na Ziemi.

Etyka a kodeksZastanówmy się wobec tego, jak to wygląda w odniesieniu do moralności i etyki, które (rzekomo) w odróżnieniu od zwierząt człowiek posiada. Nasuwa się tu od razu pytanie: czy każdy człowiek posiada system norm moralnych/etycznych, zgodny z ogólnie przyjętymi zasadami i postępuje według niego? Wiemy, że ani dziecko, ani niektórzy ludzie z niepełnosprawnościami (np. z głęboką niepełnosprawnością intelektualną) takiego systemu zasad nie mają. Na tym jednak się nie kończy! Doświadczenie podsuwa tu kolejne pytanie: czy każdy człowiek, który jest do tego zdolny - ma wszelkie możliwości myślenia, wyciągania wniosków, itd. - posiada i przestrzega systemu norm moralnych? Czy każdy ma i przestrzega złożonego kodeksu zasad przyjętego przez ogół społeczności? I wszyscy wiemy, że wielu ludzi ma bardzo uproszczony sposób postrzegania tego co "właściwe i niewłaściwe", a niejeden w ogóle ich nie przestrzega, mimo iż ma świadomość ich istnienia, zaś wielu wprost je łamie, mając świadomość swoich czynów i nic sobie z tego nie robiąc! Czy możemy wobec tego generalizować, że człowieka odróżnia od zwierzęcia system zasad moralnych, podczas gdy widzimy i przekonujemy się "na własnej skórze" na co dzień, jak wielu ludzi łamie te normy lub je "obchodzi"?

Zapytać zatem trzeba też: czy zwierzęta przestrzegają norm postępowania wobec innych członków swojego stada i wobec osobników innych gatunków? Także i w tym względzie odpowiedź brzmi: tak, zwierzęta tworzą reguły i przestrzegają norm postępowania. I jest to rezultat NIE tylko instynktownego (zapisanego w genach) odmiennego traktowania "dzieci" czy płci przeciwnej, ale także doświadczenia i sposobu postrzegania świata przez poszczególne osobniki, a wynika zarówno z doświadczenia osobistego, jak i innych członków grupy, a także - jakbyśmy powiedzieli popularnie - z charakteru danego zwierzęcia!
A ponadto powstaje pytanie: czy aby na pewno to co dotychczas wyjaśnialiśmy odwołując się do "instynktu" faktycznie jest tylko instynktownym, a więc niejako machinalnym działaniem? Pytanie to jest o tyle uzasadnione, że część zachowań, które dotąd tak nazywaliśmy okazała się dużo bardziej złożona i mocniej zależna od doświadczenia niż "proste" reakcje zapisane w genach.

Dlatego nie ma decydującego znaczenia fakt, iż znaczna część ludzi przestrzega prawa i stosuje się do norm społecznych, jako że większość zwierząt (głównie ssaków, o których tu mówimy) także przestrzega zasad i stosuje się do norm społecznych! A zatem: w którym momencie możemy stwierdzić, że system norm przestrzeganych przez człowieka odróżnia go od zwierząt? Czy może to być fakt, iż potrafimy skodyfikować (zapisać w kodeksach) zasady współżycia społecznego?

Prawda czy fałsz?Wydaje się, iż także ten fakt niewiele zmienia. Można bowiem zapytać: czy istnienie kodeksów powoduje, że ludzie postępują bardziej etycznie i zgodnie z prawem, niż gdyby tych zapisów nie było? I tu odpowiedź brzmi: NIE, ludzie mają i przestrzegają własnych systemów norm, niezależnie od istnienia/nieistnienia zapisów prawa, a prawo (kodeksowe i niepisane) jako takie może wpływać na rozwój myślenia i postępowania etycznego, ale nie musi. Jest to zdecydowanie zależne od tego, w jaki sposób był wychowany i czego się człowiek nauczył w trakcie swojego rozwoju i dalszego życia, zarówno w systemie edukacji, jak i przez doświadczenie, a nie od tego co i gdzie zostało zapisane. Tak samo postępują ludzie, którzy mimo zachowanej normy intelektualnej NIE potrafią czytać i pisać, i dokładnie na tej samej zasadzie zwierzęta przyjmują reguły, które wpajane są im poprzez wychowanie, czy to przez ich własnych rodziców oraz towarzyszy, czy to przez człowieka, albo nabywane są przez ich własne doświadczenie w trakcie rozwoju i dalszego życia!

Niektóre więc współczesne nurty filozoficzne, w tym filozofii prawa, zaznaczając iż zwierzęta są podobne ludziom – czy to fizjologicznie: przez podobieństwo budowy, odczucie bólu, zmęczenie, itd., czy psychiczne: jak cierpienie, lęk, radość, zdolność do nauki i porozumiewania się – skłonne są określać je osobami i to niezależnie od cech wskazujących podobieństwo do człowieka lub różniących je od ludzi, biorąc za punkt odniesienia psychiczną zdolność odczuwania bólu i cierpienia, będącego już złożonym przeżyciem psychicznym (przeciwnie do odczuwania samego bólu).

Religia oczywiście dopowiedziałaby w tym względzie, że podstawową różnicą między zwierzętami a człowiekiem jest życie duchowe właściwe ludziom, w przeciwieństwie do zwierząt. Sam jednak fakt, że człowiek tworzy systemy religijne nie świadczy o życiu duchowym, a jedynie o tym, że - podobnie jak w przypadku nakazów moralnych - gatunek ludzki może tworzyć zbiory zasad, w tym także na piśmie. W ostateczności jednak nie wiemy, jak dalece zwierzęta "przenikają" do świata duchowego, bo nie możemy się z nimi porozumieć na tyle sprawnie, by zrozumieć "co i jak widzą oraz wiedzą" w tym względzie. Nie możemy - nawet jako ludzie wierzący i kierujący się Pismem - wykluczyć, że mają one jakieś życie duchowe, tym bardziej, że stworzone zostały przez tego samego Boga, co ludzie.

Nie jest jednak moim zamiarem tworzenie rozległej rozprawy dyskusyjnej (już i tak esej rozrósł się poważnie  i mało kto dotarł do tego miejsca), nie będę więc polemizować dodatkowo z nurtami naukowymi, ani zaprzeczać im bądź przyznawać im racji. Warto jednak odnotować, że mają one już wiele - i coraz więcej - argumentów o dużej wadze, wspierających "osobowy" sposób postrzegania zwierząt (o niektórych z nich napiszemy jeszcze w tym dziale, a także wspominamy przy okazji przedstawiania naszych Autorytetów i Sympatii), które polecamy uwadze naszych Czytelniczek i Czytelników, jak również zachęcamy do odwiedzenia Ich stron internetowych oraz zapoznania się z publikacjami, tym bardziej iż należą one do różnych nurtów, począwszy od prawa, poprzez filozofię, etykę, a na teologii skończywszy.

Szympans biurowy ;)Ja zaś sama muszę przyznać, że miałam przez chwilę pewien problem z tym określeniem, niełatwo bowiem w sposób błyskawiczny wyjść poza utrwalone nawyki myślenia i sposoby postrzegania świata, i w pierwszym odruchu uznałam określenie non-human person (osoba nie-ludzka) za dziwaczne. I choć trwało to kilka może kilkanaście sekund, to jednak warto to odnotować. Trzeba też zauważyć, że "decyzja" o przyznaniu racji temu określeniu była z razu bardziej uczuciowa niż oparta na rozumowym poznaniu, choć i tego nie brakowało, z racji doświadczenia w pracy z naszymi "starszymi braćmi".
Nie mniej jednak takie podejście wymagało usystematyzowania i głębszego przemyślenia tak, by moje przekonanie się zmieniło lub ugruntowało. Z pomocą przyszła moja praca ze zwierzętami, a w tym doświadczanie ich cierpienia - fizycznego i psychicznego - w pracy szkoleniowej oraz resocjalizacyjnej. Ważną rolę odegrały w tym studia i poszerzenie wiedzy oraz znajomości innych niż dotychczas gatunków zwierząt. Podobnie istotne było życie z kilkoma z nich (a wcześniej kilkunastoma, jeśli nie więcej) na co dzień, pod jednym dachem.

Niewątpliwie w przemyśleniach tych mój osąd był (i jest) w pewnym stopniu subiektywny. I to mimo wszelkich starań zmierzających ku obiektywizacji moich poglądów, z racji mojego głębokiego związku z przyrodą w ogóle, a ze zwierzętami w szczególności, zaś w tym więzi emocjonalnych. Trudno mi przy tym ocenić w jakim stopniu moje bliskie więzi ze zwierzętami oraz emocje wpłynęły na mój osąd, bo brak mi możliwości szerokiej dyskusji w tym temacie, choć mimo wszystko jestem raczej uważana za osobę dość trzeźwo myślącą i kierującą się rozumem. W rezultacie więc uznałam, iż z punktu widzenia moich celów oraz światopoglądu wystarczające będzie ustalenie mojego (własnego, indywidualnego) poglądu w tej materii, a w ślad za tym zadałam pytanie sobie i Was szczerze zachęcam byście zapytali siebie:

Czy ja uznał(a)bym zwierzę za osobę?

Przyznaję, że był to dla mnie – wychowanej w kartezjańsko-tomistycznym świecie – jeszcze niedawno temat dość nowy i wymagający zreformowania spojrzenia na zwierzęta i świat przyrody w ogóle, choć zapewne z racji swoich zajęć zetknęłam się z nim wcześniej niż wielu ludzi. Po badaniach, obserwacjach, analizach i wnioskach do jakich doszłam, a o niektórych pisałam powyżej, jednak zdecydowanie skłaniam się ku temu, by uznać zwierzę za osobę.

W odróżnieniu jednak od przyjętego przez współczesną filozofię wyznacznika, jakim jest cierpienie, ja jako punkt wyjścia wolę przyjąć - może z racji zawodu - coś, co świadczy o odrębności każdej jednostki (i kojarzy się nieodparcie z osobą) a mianowicie: osobowość. W tym, chodzi mi 1) o osobowość w sensie fizycznym (jako osoba fizyczna, jako antyteza do osoby prawnej), włącznie z przysługującą takiej osobie ochroną prawną i zwyczajową, jak i 2) o osobowość w sensie psychologicznym. Osobowość jako konstrukt kodeksowy, związany np. z ochroną praw, wydaje się łatwiejszy do przyjęcia. Trudniej chyba przyjąć pojęcie osobowości zwierząt w sensie psychologicznym, bowiem przyzwyczailiśmy się myśleć, że bogate życie psychiczne jest właściwe tylko ludziom.

Osobowość bowiem w swej podstawowej definicji psychologicznej to zespół względnie trwałych cech i dyspozycji jednostki, które odróżniają ją od innych. Osobowość stanowi o wyjątkowości, niepowtarzalności jednostki, a jednocześnie jest wynikiem ciągłego oddziaływania czynników dziedzicznych ze środowiskiem. Mówiąc bardziej "ludzkim" językiem: jest to indywidualny charakter jednostki (osoby), który przejawia się jednostkowym (właściwym dla konkretnej osoby) rysem reakcji uczuciowych, indywidualnymi sposobami rozwiązywania problemów oraz zespołem określonych możliwości (np. talentów), właściwych dla tej jednej jednostki (osoby), co jest wynikiem zarówno wrodzonych - dziedzicznych - cech tej jednostki (osoby), jak i jej doświadczeń. Przy tym doświadczenia nabywane są w sposób zależny od wrodzonego "charakteru" oraz wcześniej nabytych doświadczeń, a z drugiej strony ów "charakter" zmienia się i kształtuje na skutek nabywanych doświadczeń. I tak "w kółko"

Wielka Piątka (źródło: https://historyofpsychologicaltesting.wordpress.com/)Czy więc, w oparciu o tę definicję, możemy jednoznacznie powiedzieć, że zwierzęta NIE posiadają osobowości?!
Ten, kto żył ze zwierzętami "za pan brat" lub opiekował się nimi w swoim codziennym życiu, powie, że każde zwierzę ma "swój charakter" - na przykład pośród wielu kotów, każdy inaczej się zachowuje, każdy inaczej reaguje na takie same zdarzenia, każdy inaczej podchodzi "do swoich" i "do obcych", itd., a dotyczy to także świń, królików, psów, krów, kur, owiec, indyków, itp., itd.

Zatem uznaję osobowość zwierząt, a równocześnie z tym, jestem skłonna także przyjąć w tym kontekście, znaną w psychologii, koncepcję tzw. Wielkiej Piątki[2] – ekstrawersja, przyjazność, sumienność, stabilność emocjonalna, otwartość na doświadczenie. Można ją bowiem zastosować do wszystkich zwierząt towarzyszących człowiekowi (i jak wskazuje obserwacja np. wilków, prawdopodobnie też do dzikich zwierząt), klasyfikowanych powyżej gromady ryb (z zastrzeżeniem w przypisie)! Nie wyklucza ona także spośród grona „osób”: niemowląt, ludzi z nieodwracalnie uszkodzonym mózgiem, cierpiących na autyzm lub schorzenia otępienne, czy osób z niepełnosprawnością intelektualną, bądź pozostających w śpiączce, itd. Istotne też wydaje mi się zaznaczenie, że nie stawiam tu na jednym poziomie osób z różnymi niepełnosprawnościami i zwierząt, ani zwierząt na poziomie osób z niepełnosprawnościami. Traktuję je po prostu jako "jeszcze jedną grupę osób", na takiej samej zasadzie, jak rozróżniamy wśród ludzi różne grupy, a więc z jej odrębnościami i podobieństwami do innych grup, żadnej nie ustawiając wyżej lub niżej.

Nie ma też mowy o "uczłowieczaniu" zwierząt, gdyż już samo uznanie ich osobowości wystarczy, by zagwarantować im prawo do zgodnych z nią potrzeb, odrębnych od potrzeb innych osób, w tym ludzi. Jeśli do tego dołączymy potrzeby i możliwości fizjologiczne, to dostrzeżemy, że traktowanie dowolnego zwierzęcia, jak człowieka można porównać do traktowania człowieka jak dowolnego zwierzęcia - w obu przypadkach, z tych samych powodów, traktowanie danej osoby (ludzkiej i nie-ludzkiej) w sposób niezgodny z jej potrzebami psychicznymi i fizycznymi, prowadzić będzie do problemów. (Inaczej mówiąc: jeśli - przykładowo - psa będziemy traktować, jak człowieka lub człowieka, będziemy traktować, jak psa, to w obu przypadkach doprowadzi to do nerwicy, albo gorzej).

Niewątpliwie też nadanie statusu osoby może bardzo pomóc zwierzętom w życiu zgodnym z ich naturą, tym bardziej, gdy będzie to status prawny, co zagwarantuje im szeroko pojętą ochronę. Podobnie status taki zmieniłby sposób postrzegania zwierząt przez większość ludzi - bez tak głębokiej zmiany nie możemy mówić o tzw. "humanitarnym" podejściu do zwierząt, co szczególnie należałoby się zwierzętom tzw. gospodarskim, najbardziej i w sposób wręcz niewyobrażalny cierpiącym na skutek przedmiotowego traktowania przez gatunek homo (ludźmi ich nazwać nie sposób!). Nazwanie "osobą" już samo w sobie skłania do szacunku i względów. Pomogłoby to także chronić środowisko naturalne, jako - chociażby - środowisko życia innych osób, które potrzebują odmiennych warunków, niż gatunek ludzki.

Obawiam się jednak, że ten punkt widzenia skażony jest, mimo wszystko, gatunkowym szowinizmem. Czy bowiem przyznałabym też status „osoby” dżdżownicy? Wszak to również zwierzę i również odczuwa ból, choć dżdżownice nie tworzą organizacji społecznych, jak na przykład pszczoły, czy termity, albo grup hierarchicznych, jak kury, czy psy. A skoro o nich mowa: termity tworzą społeczności, to czy wobec tego termit może być osobą?
I tu już mam problem. Bowiem chociaż żadne zwierzę nie powinno być skazane w moim pojęciu na jakikolwiek ból - psychiczny czy fizyczny - to jednak moje pojęcie bardziej jest właściwe dla kręgowców (w zasadzie od ryb w górę "drzewa ewolucji"). Tu jednak odzywa się od razu logika: skoro jest osobą człowiek pogrążony w śpiączce, to w termicie, czy pszczole więcej przecież widać osobowości, niż w nieprzytomnym człowieku! Oczywiście, że trudno tu mówić o zorganizowanej osobowości, ale może podświadomie przyjęłam taki właśnie wyznacznik tego, czy zwierzę można nazwać osobą, by nie nazwać nią termita, czy tasiemca (brrrrr...), bo łatwiej mi się porównywać z ciepłokrwistym łabędziem, a nawet zimnokrwistą żmiją, niż z małżem, glistą, czy (pożytecznym skądinąd) pająkiem

Nie kończę więc tematu, bo na razie myślę, że jest to kwestia sięgająca głęboko w samo pojęcie bytu i nie da się jej rozstrzygnąć prostymi cięciami, wzdłuż konkretnych linii.
Jednakowoż, takich nieostrych pojęć mamy w naszym codziennym życiu bardzo wiele i nie powinno to stanowić przeszkody, by uznać, że danym określeniem można objąć więcej, niż dotąd byliśmy przyzwyczajeni!

Inteligencja i wiedza :DJednego natomiast jestem pewna: jest to wyłącznie kwestia nawyków, w tym nawyków myślowych i słownych, i nie ulega dla mnie wątpliwości, że nadszedł czas zmian w tym zakresie, a pytanie dotyczy tylko tego, jak daleko te zmiany powinny sięgnąć. Podobnie bowiem do tego, jak jeszcze niedawno osoby z niepełnosprawnościami nazywano kalekami – i odmawiano im podstawowych praw – potem mówiono o nich: inwalidzi, a dziś prawie nikt już takich określeń nie używa i nawet coraz częściej mówi się o osobach z  niepełnosprawnością (jak z blond włosami), w  odróżnieniu od niepełnosprawnych (jak blondynka) – tak po to, by zwierzę przyjęto do grona osób, trzeba zmienić sposób myślenia o naszych pobratymcach, a to wymaga trochę czasu i wysiłku, ale jest możliwe. I to w czasie dającym się przewidzieć!

Dlatego postanowiłam propagować postrzeganie zwierząt jako "osób"! Moim zdaniem bowiem tylko zmiana sposobu widzenia (postrzegania) zwierząt jako osób nie-ludzkich może doprowadzić do trwałych zmian, które uczynią ich życie pełnym, na podobieństwo "osób ludzkich". Z czasem natomiast - na gruncie dyskusji - z pewnością ustali się podstawa, na której będzie się lub nie będzie przyznawało statusu osoby, podobnie jak to, kto i co będzie decydowało o formie osobowej lub bezosobowej.

Dopóki jednak nie zaczniemy o tym rozmawiać otwarcie i ze zrozumieniem argumentów z różnych stron, nie ma mowy o postępie.

A póki co, niech osoby nie-ludzkie niosą pomoc i wsparcie osobom ludzkim, a osoby ludzkie - pomoc i  wsparcie osobom nie-ludzkim. Taki oto jest nasz "manifest", takie zasady, a radość ze wspólnoty ma uprzyjemnić i pracę, i harmonię z naszymi wszystkimi - małymi i dużymi - braćmi

Kinga Śniegocka

P.S. Zapraszam na wykład p. profesora Wojciecha Pisuli - Pan Profesor ma dar wykładania "po ludzku" więc zachęcam do posłuchania i obejrzenia :D

YouTube video
OdtwórzPlay



oraz p. prof. Macieja Trojana

YouTube video
OdtwórzPlay

 

 


[1] żródło: http://wpolityce.pl/polityka/167839-troszcz-sie-o-potrzeby-zwierzat-ksiega-przyslow-27-23

[2] Wielka Piątka (ang. Big Five) – pięcioczynnikowy model osobowości (w skrócie PMO) autorstwa Paula Costy i Roberta McCrae obejmujący pięć czynników osobowości:

  • Neurotyczność (przeciwieństwo/vs: stałość emocjonalna) – odzwierciedlającą przystosowanie emocjonalne versus emocjonalne niezrównoważenie; skłonność do przeżywania negatywnych emocji (strachu, zmieszania, gniewu, poczucia winy) oraz podatność na stres psychologiczny;
  • Ekstrawersja (vs introwersja) – która odnosi się do jakości i ilości interakcji społecznych oraz poziomu aktywności, energii, a także zdolności do doświadczania pozytywnych emocji;
  • Otwartość na doświadczenie – wskazującą na tendencję do pozytywnego wartościowania doświadczeń życiowych, tolerancję na nowość i ciekawość poznawczą;
  • Ugodowość (vs antagonizm) – opisującą nastawienie do innych ludzi (pozytywne versus negatywne) przejawiające się w altruizmie versus antagonizmie;
  • Sumienność (vs nieukierunkowanie) – która oddaje stopień zorganizowania, wytrwałości i motywacji jednostki w działaniach zorientowanych na cel.

Zakłada się, że wyróżnione czynniki:

  • istnieją realnie (i jako takie mają znaczenie w przystosowaniu jednostki do środowiska np. sumienność jest najlepszym wyznacznikiem jakości wykonywanych zadań oraz osiągnięć w nauce, a także wiąże się z satysfakcją życiową),
  • są niezmienne,
  • są uniwersalne (tj. niezależne od rasy, płci czy kultury) są biologicznie uwarunkowane (charakteryzuje je wysoki stopień odziedziczalności).

Zakresy, które obejmuje „Wielka Piątka” mają bardzo szeroki zasięg, ponieważ każdy z nich zbiera w jednej kategorii wiele cech. Takimi cechami ludzie opisują siebie. Jednocześnie – z założenia – nie wiążą się one z żadną teorią i są łatwo zrozumiałe, ponieważ zostały wyprowadzone z języka naturalnego. Są więc bardzo elastyczne i mogą być przydatne w wielu koncepcjach badawczych, ponieważ projektują układ zasad porządkujących i klasyfikujących wiele pojęć, zarówno szerokich, jak i specyficznych.

Przeprowadzano już testy osobowości pod kątem Wielkiej Piątki z udziałem zwierząt. Metodologia tych badań jest jednak na razie dyskusyjna. W jednej z serii badań przy użyciu Kwestionariusza Osobowości Hominoidów szympansów, ujawniły czynniki ekstrawersji, sumienności i ugodowości - a także dodatkowy czynnik dominacji - badania prowadzono na kilkuset osobnikach w ogrodach zoologicznych, w dużym naturalnym sanktuarium oraz na małpach laboratoratoryjnych. Neurotyzm i otwartość były badane w pierwotnej próbce w zoo, ale nie zostały powtórzone w nowej próbie zoo lub w innych miejscach (być może odzwierciedlały problem metodologiczny). W przeglądzie przeprowadzonym w ramach badania stwierdzono, że najbardziej znaczące różnice między różnymi gatunkami zachodzą w trzech wymiarach: ekstrawersji, neurotyczności i ugodowości, a następnie w otwartości; Największe wątpliwości budzi kwestia sumienności - tylko szympansy wykazały znaczniki dla sumiennego zachowania.

Jednocześnie jednak liczne badania wskazują na istnienie statystycznie mierzalnego, geograficznego zróżnicowania czynników Wielkiej Piątki. Jest więc także bardzo prawdopodobne, że zarówno w przypadku ludzi, jak i zwierząt konieczna może okazać się modyfikacja standardu.
Należy dodać także, iż ostatnia cecha Wielkiej Piątki, czyli sumienność, nazywana jest nierzadko motywacją, co jednak zmienia wymowę tego czynnika, gdyż motywacja staje się głównym motywem, a nie tylko jednym z elementów omawianej cechy. Takie podejście w pewien sposób odsuwa na bok, czy też pomniejsza "zorganizowanie", jako element tego czynnika, a to właśnie ono jest chyba najczęstszym źródłem nieporozumień w przypadku tego modelu. Pomiar motywacji u zwierząt jest jak najbardziej możliwy, gdyż każdy osobnik nie tylko wykazuje odpowiednie do tego zachowania, ale też inaczej się zachowuje pod względem wytrwałości i motywacji w działaniach zorientowanych na określony cel. W taki właśnie sposób rozumiem koncepcję Wielkiej Piątki w odniesieniu do zwierząt, co jest przydatne także u ludzi, zwłaszcza w odniesieniu do dzieci i młodzieży, czy osób z niepełnosprawnościami, gdzie stopień zorganizowania bywa zależny od czynników niezależnych od osobowości i samej osoby.



W oparciu o Wikipedię, własną pracę magisterską i in., oraz w szczególności:
Weiss, A; King, JE; Hopkins, WD (2007).
"A Cross-Setting Study of Chimpanzee (Pan troglodytes) Personality Structure and Development: Zoological Parks and Yerkes National Primate Research Center".
American Journal of Primatology. 69 (11): 1264–77

Gosling, S. D.; John, O. P. (1999).
"Personality Dimensions in Nonhuman Animals: A Cross-Species Review" (PDF).
Current Directions in Psychological Science. 8 (3): 69–75